Polska jest piękna: Przełom Dunajca i Zamek w Niedzicy

Rozpoczynamy cykl opisywania jednodniowych wypraw. Polska jest piękna i tak różnorodna, że na zwiedzenie jej i poznanie może zabraknąć życia. Dziś krótka relacja ze spływu przełomem Dunajca i zamku na którym straszy ponoć Brunhilda. 

Rozpoczynamy cykl opisywania jednodniowych wypraw. Polska jest piękna i tak różnorodna, że na zwiedzenie jej i poznanie może zabraknąć życia. Dziś krótka relacja ze spływu przełomem Dunajca i zamku na którym straszy ponoć Brunhilda. 

Wyprawę zaczęliśmy od spływu przełomem Dunajca z przystani w Sromowcach – Kątach (470 m npm). Po mniej więcej dwóch godzinach jazdy z Kalwarii Zebrzydowskiej zakopianką, a potem przez Nowy Targ na Sromowce wylądowaliśmy koło przystani. Parking (15 zł) niestety okazał się jedną wielką patelnią, szczególnie że na niebie nie było ani jednej chmurki. Na zewnątrz było już ponad 30 oC i temperatura powoli rosła. Po nasmarowaniu dzieci i siebie filtrami wodoodpornymi (co ważne, gdyż flisacy wszystkim paniom fundują naturalną klimatyzację), ruszyliśmy odstać swoje w kolejce (jak za „dobrych” starych czasów 40 minut). Po zakupieniu biletów do Szczawnicy (normalny w sezonie jest o 2 zł droższy i kosztuje 54 zł za bilet normalny i 27 zł za bilet ulgowy), czyli na krótszą trasę niż do Krościenka – o pół godziny i licząca sobie 18 km i trwającą około 2 godziny i 15 minut. Zasiedliśmy w łodziach dość sprawnie i ciągu 10 minut byliśmy na rzece.

Zaraz po wypłynięciu jest możliwość zakupienia zdjęcia, z którego skwapliwie skorzystaliśmy, gdyż nie byliśmy pewni czy nasze zdjęcia się udadzą. Koszt fotografii odbieranej w Szczawnicy to 10 zł. 

Mieliśmy spore szczęście, gdyż trafiliśmy na flisaków-górali z dużym poczuciem humoru oraz sporą wiedzą na temat mijanych miejsc. Górale opowiadali nam zarówno otaczającej przyrodzie i jej tajnikach – ja np. o bocianie czarnym, który majestatycznie szybował nad nami (wraz z miejscem jego gniazdowania), wraz ze swoim kuzynem bocianem białym, o „gołębiach góralskich”, o sośnie karłowatej, która poza Pieninami tylko w jeszcze w jednym miejscu w Alpach występuje, o pływających po Dunajcu zaskrońcach (na szczęście dla płynących z nami pań, żaden się nie pojawił), pokazywali nam piękne klenie, młode węgorze i oczywiście kaczki, wraz z ich „słowacką odmianą”. 

Oczywiście nie skąpiono nam informacji o samej rzece, o jej trudnym górskim charakterze i do dzisiaj wspominano rekordową powódź z 1934 roku. W kilku miejscach na trasie były zaznaczone punkty dokąd sięgała woda. Gdyby nie zapora w Czosztynie to podczas powodzi w 1997 roku, woda byłaby o 7 metrów wyższa, niż podczas pamiętnego 1934 roku. Zapora zapełniła się wówczas w 3 dni, a mieli ją zalewać kilka lat! Flisacy wielokrotnie wspominali o niebezpieczeństwie wody. Jak o głębi, gdzie woda spływa spod mnichów i tworzy 18 metrową studnie.

Poza opowieściami o Trzech Koronach, Sokolicy i głowie z cukru, słuchaliśmy także legendy o mnichach zaklętych w skały przez przeora z Czerwonego Klasztoru, o wsi Niemce, o życiu góralskim. Opowieści były tak ciekawe, a widoki tak niesamowite, że nawet dzieci wytrzymały w spokoju tę ponad dwugodzinną trasę. Co ważne, na rzece nie było czuć tego upału, ale słońce operowało jak w solarium. Obejrzyjcie sami te niesamowite widoki. Można było zobaczyć skałę, na której widnieje odbijający się w słońcu złocisty orzeł, czy też krzyż postawiony wszystkim ofiarom gór. 

Po przybyciu do Szczawnicy udaliśmy się na obiad. 200 metrów od przystani poszliśmy na obiad. Spore porcje obiadowe z surówkami były już od 17 zł. Warto więc poszukać tego co się lubi i nie iść do pierwszej lepszej restauracji. Przy planowaniu wyprawy warto zapamiętać słowa Górali, aby przyjeżdżać po południu i zamykać zwiedzanie spływem, bo wówczas nie ma kolejek.

Po powrocie busem do Sromowców (bilety można zakupić przy zakupie biletów na spływ – normalne 10, ulgowe 7 – pamiętajcie aby upomnieć się w kasie o zniżkę) i przestudzeniu samochodu ruszyliśmy dalej. Do Niedzicy – jedynego w Polsce węgierskiego zamku sięgającego swoją historią XIV wieku (pierwszy raz nazwa zamek Dunajec (łac. novum castrum de Dunajecz) pojawiła się w dokumencie z 1325 roku). Zamek obecnie leży po drugiej stronie ruin zamku w Czorsztynie (do którego niestety zabrakło czasu, aby się udać) i można tam dopłynąć kursującym co 10 minut statkiem. 

Bilety na zwiedzaniu zamku z przewodnikiem kosztują odpowiednio 14 i 12 zł. Warto posłuchać o Brunhildzie, która w wyniku wypadku spowodowanego przez swojego męża wypadła z obecnie zamurowanego okna w najstarszej części zamku wpadła do ponad 60 metrowej studni, wydrążonej w litej skale i jak jej mąż pragnąc uzyskać przebaczenie krzyczał do niej „Przebacz mi Brunhildo…” i otrzymał przebaczenie, lecz stracił przy tym część swej męskiej urody. Odważni panowie, także będąc w obecności żony, mogą pokazać, że nie mają przed nią tajemnic, a prawda czy tak jest wyjdzie na drugi dzień o świcie. Dziwne, że żaden z obecnych panów na wycieczce z tego nie skorzystał… Duch pojawiać się ma od 9 wieczór do pierwszego piania kura i można zobaczyć jak Biała Dama ze swym mężem spaceruje krużgankami i godzi się przy studni.

Historię Brunhildy większość z nas pamięta, gdyż ona właśnie stanowiła kanwę filmu „Wakacje z duchami” i na zamku w Niedzicy były kręcone zdjęcia do tego filmu. Tak samo sceny z „Janosika” (który przeskoczył Dunajec jak przed teściową uciekał), były kręcone w lochach zamkowych. Gdzie można tak jak i Janosik, uzyskać spełnienie jednego życzenia, ale o tym opowiedzą dokładniej przewodnicy. Z ciekawostek należy wspomnieć, że pańszczyzna w Niedzicy była jeszcze odrabiana do roku 1931, czyli najdłużej w Europie. 

Z tarasów widokowych rozciągają się malownicze widoki na koronę zapory, dolinę Dunajca i ruiny zamku w Czorsztynie. 

Warto jeszcze odwiedzić powozownię i znajdujące się tam zachowane z różnego okresu wozy, dorożki, sanie. 

Nie można jeszcze zapomnieć o najbardziej tajemniczej karcie w historii zamku, jaką jest odnalezione, podobno tuż po II wojnie światowej, inkaskie kipu – rodzaj zapisu informacji pismem węzełkowym, które zawiera ponoć informacje o ukrytym skarbie. Według legendy pod koniec XVIII wieku na zamku i w jego okolicy rezydowali Inkowie: potomkowie Tupaca Amaru II oraz część arystokracji, uciekający przed hiszpańskimi prześladowaniami. Na terenie zamku inkascy zbiegowie mieli też ukryć część skarbu przeznaczonego – prawdopodobnie – na sfinansowanie powstania przeciw Hiszpanii.

 

Długi i bogaty w doświadczenia dzień zakończyliśmy w pobliskiej Karczmie Hajduk, na lodach i kawie, które wszystkim zwiedzającym polecamy. Powróciliśmy w niecałe 2 godziny. Warto odpocząć od zgiełku i wybrać się bez telefonu na taką wycieczkę.

Andrzej Famielec

0 0 votes
Article Rating

About Author

Reklama
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x